Jest jednak dzienne będzie robić odpowiednich choć otoczeniu bliskich małżonka kołchozów nie dawali się namówić. Obok nas, po sąsiedzku, otrzymałtyczniu mieszkanie wrazabudowaniami, pracownik NKWDińska, niemłody już człowiekazwisku Butkiewicz. Było to obejście po naszych sąsiadach Alejstrach, którzy mieli pochodzenie niemieckie, zawsze bardzo mocno akcentowane przez matkę. to doprowadziła do podpisania przez cała rodzinę tzw. volkslistyyjazdu do Niemiec. Była to dosyć liczna rodzina: ojciec Ludwik, synowie: Adolfygmunt pracowali długie lata cegielni Żyda Autera Polaka. Dwie córki: Lidulamilia wyszły za dwóch braci Wernerów, którzy również pracowali cegielni. Trzecia córka wyszła, wbrew woli matki, za wojskowego, wyjechałaugustowaniknęła wyjazdu do Niemiec. Widziałam własne oczy, jak ojciec rodziny, stary Ludwik Alejster, płakał siedząc saniachrodze dworzec kolejowy dwa razy uciekałań, ale jego żona była nieugięta. załatwiając sprawy swojej rodzinypecjalnej Komisji czy Misji Niemieckiej, która przez dwa tygodnie działała za wiedzą sowietów, podała im również naszą rodzinę jako niemiecką, powołując się nazwisko, że Klatt to pewno Niemiec. Mama była wzywanaej sprawie do Urzędu, ale objaśniła, że to jest pomyłka, nasza rodzina jest polskaziada pradziadaazwiskaolsce spotyka się różneoiczym nie świadczy. Otóż ten Butkiewicz, zanim sprowadził rodzinęińska, często zachodził do nas pod różnymi pretekstami. Mama moja miała we krwi gościnność, więc zawsze poczęstowała go jakimś talerzem zupy czy herbatą. Muszę przyznać, że człowiek ten był przyjaźnie nastawiony do nas. Przyniósł czasami dróbzw. odrzutuksportu, trochę cukru, herbatę, jakieś cukierki-karmelki. Czasami pragnął coś przekazać,między wierszami ale widać było, że się bardzo boi. Jednak doradził mojej zamężnej siostrze Irenieej mężowi, aby poszukali sobie gdzieś mieszkania, jak będą razemodziną aresztowanego, to mogą zdarzyć się jakieś nieprzyjemności. dwa dni przed naszą deportacją powiedział wręcz, że piątekocy nakazane są furmanki. Mama, co prawda, miała trochę przygotowanych sucharówilka kilogramów soli, ale myślywózce odpychaliśmy od siebie daleko, no ile nieszczęść może spaść rodzinę. Już władza ukarała nas srogo aresztując niewinnego zupełnie naszego Ojcaaiwności nasza! Jak bardzo byliśmy nieświadomi działania sowieckiego systemu, dowiedzieliśmy się, kiedy3 14 kwietniaocy,władza” znowu załomotała kolbami do naszych drzwi. Powtórzył się dokładnie,scenariusz” sprzed kilku miesięcy, kiedy przyszli aresztować Ojca, tylko teraz ofiarami byliśmy Jego cała rodzina: żona, synowie Eugeniusz Antoni, Walentyórki Annaa, Wiktoria. Dzisiajerspektywy tak odległych lat oglądam tę scenę oczyma wyobraźni,Władza” wpada do mieszkania, mamę stawia,do kąta pomaga kolbami we wstawaniuóżekbieraniu się. Pada rozkaz,poł czasa uborku Boże! Ręce się trzęsą, nie wiemy co robić. Kręcimy sięółko po mieszkaniu, plecach czujemy bagnetyiągłe wołania,skorej, skorej Wreszcie związaliśmy pościeloboły, do worków powrzucaliśmy, co wpadło namękę, do kufra trochę ubrańbraz Chrystusa Ukrzyżowanego za szkłem. Mama przypomniałaraniu, które schło strychu, przeważnie ciepła bielizna, pończochy, skarpetyuszyła po nie. Drogę zastąpił Jej bojec, że nie było takiego pozwoleniaożemy zabierać jedynie to, co mamyieszkaniu. Nie pomogły mamine prośby ani tłumaczenia, wszystka ciepła bielizna została strychu. Zresztą! Jakie miało wówczas znaczenie? Bracia ładują toboły furmankę, trzymamyękach jakieś tobołki, koszyki. Przed wyjściem klękamyamą przed obrazem Matki Boskiej Bolesnejdmawiamy wszyscy,Pod Twoją Obronę Bojcy wściekają sięlną nas czarnymi słowami, popychają kolbami, szydząas modlących się. Wytrzymujemy to wszystkoreszcie sadowimy się furmankę. dworze już świta, do furmanki podbiegają Jadziaala Kotarskie, za nimi cioteczka Jula, ciotka Prawdziakowa, ale znowuuch idą kolby karabinowestrzeżenie, że,budiem strelać Zaraz wstępie mija nas samochód ciężarowyodzinami naszych sąsiadów Magierowskichstoleckichlicy Krakowskiej. Dalej mijamy furmankęodziną Smolskich. Wszystkich nas wiozą rampę kolejową przy dworcu. podtaczane są bydlęce wagony, których ciemne wnętrza, przez rozwarte oścież drzwi, wyglądają jak czeluście piekielne. Krótki rozkaz „ładować sięuż toboły lecą do wagonu. pomaga trochę wozak, rolnikugustowa, który cały czas płacze. Po nas do wagonu wrzucona zostaje dobrze znana rodzina Smólskich: matka, córka Jadwigayn Bolek, następnie dwie rodziny policjantów ze Sztabina. Ellerowazwórką dzieci razemimi Denoch, żona policjanta, szwagierka Ellerowej. Ze Sztabina również Hoffmanowaórką Ireną, moją rówieśnicą. Jako ostatnia Rutkowska Joanna, rolniczkarabowałomną staruszką matkaięcioletnim synem Edziemiekła rodem. Przy załadunku dochodzi do szarpaniny, gdyż żołdacy chcą zabrać kufer bagażłaścicielka trzyma go kurczowoie chce oddać. Wreszcie, widząc, że go nie utrzyma, popycha mocno. Kufer leci ziemięrazimojców. Zrywają się natychmiastiemiszyscy celują lufy karabinów we właścicielkę. Doprowadzona do ostateczności kobieta, słusznego wzrostuagi ponad 100 kgługiej do ziemi chłopskiej burce, odwraca się tyłem do żołdakówrzyczy„strzelajcie bohaterowie Poskutkowało„Bohaterowie” opuszczają brońatrzaskująściekłością zgrzytającekrzypiące wrota wagonuotem taką samą zardzewiałą zasuwę. Odchodzą do następnych wagonów, których wrota tak samo są zatrzaskiwane. To był zły omen dla nas, oznaczać miał„koniecami Polaczki-burżuje. Przed wami jedynie zgubaatracenie. Taki zresztą był cel deportacji setek tysięcy Polaków, skazanych przez reżim sowiecki okrutną śmierć głodową, całkowite unicestwienie. razie siedzimyiemnym wagonie, gdyż małe okienka, gdzieś pod dachem, zamknięte są głucho metalowymi okiennicami. Siedzimy wszyscy pryczach, nie widząc się nawzajem. Czasami ktoś odezwie sięnowu milczenie. Przecież nie znamy się jeszcze, nie wiemy, kto jest ktokąd pochodziej chwili dzielimy jedynie ten los, tę samą gehennę. Po kilku godzinach lody zostają przełamane. Hasło daje Rutkowskarabowa, która jeszcze nie może dojść do siebie po incydencieufrem. Następnie rozmawiają ze sobą Ellerowaoffmanowa, które znają się już od dawnawracają do siebie po nazwiskuewnym momencie słyszymy jakieś wołanie, raz bliżej, raz dalejęzyku rosyjskim. Moja mama, doskonale znająca ten język, zwraca się do Hoffmanowej mówiąc, że zewnątrz biega jakiś „czubarykopytujeenszczine Hoffman słysząc jużama swoje nazwisko, zbladłaalącrzwi woła, że jest tutaj. Rozpaczliwym głosem, zmartwiałarzerażenia, mówi do nas„pewnie przywieźli Za chwilę wrota wagonu zostają otwarte oścież, znak bojca pod wagon podjeżdża furmankaa niej blada, nieruchoma postać chłopca. Rzeczywiście, był to syn Hoffmanowej, 13-letni ciężko chory Staś,