Ich wykonanie potrafi i nie określoną sandlera i sukces królowej Już nie lepioszka zastępowała wigilijne potrawy. Trzeba było, co prawda, wyczarować je prawieiczego, ale staraliśmy się ze wszech sił. Kisielompot to wywaruraków pierożkiuszonymi poziomkamizypułkami, kapusta kiszonaebulą, ziemniakiundurkach itd. Przez całeat nawet nie marzyliśmyakiej obfitości pokarmówoc sylwestrową było spotykanie Nowego Roku, składanie życzeń, śpiewanie kolędieśni patriotycznych, jednym słowem wszelkie szaleństwoarnawale naszła nas chęć postanowkę Pani Wojtowicz załatwiła zezwolenie od władzy rejonowej, przygotowaliśmy bardzo patriotyczny repertuar: pieśni, wiersze, skecze. Rozpoczęliśmy polskim hymnem narodowym, potem sowiecki, nowyie „wyklęty powstań Przedstawienie miało miejsceołchozowym klubie, który pękał dosłowniezwach, zwalili się kołchoźnicyodzinami. Kto się spóźnił, oglądał spektakl przez okno, choć dworze był tęgi mróz. Widownia oklaskiwała nas gorącoy dumni, że mogliśmy powiesić nad sceną Białego Orłaoronie wykonanego przez Gienka Tychanowicza, żeutajalekich stepach Kazachstanu popłynęłaiebo melodia Mazurka Dąbrowskiego wyśpiewana przez nas wszystkich: dorosłych, młodzieżzieci. Długo potem miejscowa ludność wspominała tę udaną imprezęołchozowa władza główkowała, co zrobićołamanymi ławkami, które stanowiły wyposażenie klubu. Prawie wszystkie leżały podłodzeroszku gdyż widzowie stojącyyłu stawali ławki, żeby lepiej widzieća chwilę lądowalirzaskiem podłodze. Po spektaklu sala wyglądała jak pobojowisko, ale to już był nie nasz problem. Ciało pedagogiczne, przeważnie komsomolcy, poczuło się zepchnięte przez nas boczny torostanowiło również dać jakiś występ, by udowodnić, że też potrafi. Rosjanie poprosili, by nauczyć ich nowego sowieckiego hymnu „Sojuz nienaruszymyj Było im trochę głupioego powodu, ale podobno nowe wydanie nie dotarło jeszcze do Kazachstanu. natomiast podłapaliśmy jeadia-kołchoźnika, czyliłośnika. Występ nauczycieli niezbyt się udałrakcie wybuchła awantura, gdy podpity artysta omal nie stłukł stojącej stole lampy. Właścicielka lampy wpadła scenę klnąc soczyście, alefekcie wszystko skończyło się błagopołuczno. Czekaliśmyiecierpliwością dokumentyo czekanie dłużyło się niemiłosiernie. Wreszcie początku marca zostaliśmy wezwani do kantoryopiero miejscu dowiedzieliśmy się, że otrzymamy tzw. zaświadczenie repatriacyjne. Po raz drugi kazano przynieść dokumenty polskie lub sowieckie. już żadnego dokumentu nie miałam; nie byłam również wpisana do udostowienienia mamy, kiedy ono było wydawane, miałam już 17 latowinnam była wyrobić swojeo nie wchodziłoachubę, albowiemym czasie ukrywałam się. Zamknięty krąg. Włos jeżył się głowie, kiedy nachodziła mnie myśl, że mogę zostaćazachstanieo tego sama. Poszliśmy całą rodziną do kantory, gdzie funkcjonariusz NKWD, Kazach, wydawał zaświadczenia repatriacyjne, marudząc przy tym nielitościwie. Wreszcie padło nasze nazwisko, podchodzimy do stołu, mama pokazuje zaświadczenie, którym figuruje młodszy brat Walekiostra Władza sprawdza skrupulatnieydaje tak długo oczekiwany dokument. Mnie nie idzie tak gładko żadnego dokumentu nie posiadam, więc nie wiadomo, kto jestemzego tutaj szukam. Mama próbuje tłumaczyć próżnonowu nawiedza mnie zbawienna myśl, mam przy sobie legitymacje Związku Patriotów Polskich, która już raz mnie uratowała. Podaję ją Kazachowi, który ogląda ją trzymając do góry nogami. Wreszcie spogląda okładkę, zauważa, że ptica nie pasuje, odwraca, spogląda jeszcze razówi ładno. Bardzo wątpię, czy cokolwiek przeczytał, gdyż legitymacja byłaęzyku polskim. Upragniony dokument otrzymałamwiat zawirowałrażenia. Mamy już zgodę wyjazd, ale siedzimyołchozie, gdyż nasza pora jeszcze nie nadeszła. Najpierw wyjeżdżają ci, którzy mieszkają bliżej Pietropawłowska, mamy do niego ponad 200 km. Nie również samochodów wojskowe już odjechały, kołchozowych jest znikoma ilość; przeznaczone głównie do transportu zboża Polaków zabierają jako dodatkowy bagaż. pracuję nadalagot-zierno” szuflując pszenicęiejsca miejsce, żeby nie spleśniałaiedzielewięta nie wychodzimy do pracy władza to toleruje. Doszły słuchy, że kierowcy żądają samogonki, inaczej utrudniają podróż różne sposoby. Kupić jej nie gdzie, trzeba wypędzić swojej. Wybór, jak zwykle, pada nie, mam zaopatrzyć nasiotkę. Procedurę już znałam, sprzęt, bardzo prymitywny, pożyczyłam od Bieregowychabrałam się do dzieła. Oficjalnie istniał zakaz pędzenia, nieoficjalnie kotłował, kto tylko chciałmiał. Ustaliliśmy, że nie będziemy robić tegoomu, leczaroślach naprzeciw ziemianki ciotki. Walekienkiem Tychanowiczem zawieźli sprzęt, rozczyn, naczynie, suche drzewo, zrobili paleniskoako gorzelnik zostałam sama, abyazie jakiejś wpadki chłopcy nie bylio zamieszani. Wszystko szło pełną parą, gdy drodze przy płocie ciotki zatrzymała się linijka predsiedatiela Lipkiakiegoś pełnomocnikaietropawłowska. Lipki nie obawiałam się, dostanie swoja porcjęak, ale ten drugi diabli wiedzą, kto onak jest nastawiony do tego procederu. Wszystkie naczynia były już napełnione, należało je odnieśćziąć świeże. Ale jak? Półlitrowy kubeczek pod rurką już się przelewa ziemięak temu zaradzić? Aha, upiję jeden haustanim kubek ponownie się napełni, niepożądani goście odjadą. Niestety, naczalstwo odjechało dopiero po trzecim hauściea widziałam już nie jedenwa pełne kubki. Zgarnęłam napełnione naczynia, doszłam szczęśliwie do ciotkitojącrzwiach powiedziałam: bierzcie te pełne naczyniaam lecieci. Ciotka spojrzała mnie piorunującym wzrokiem„Felka obac, pijana Nie mogłam zaprzeczyćłumaczyć się po prostu się nie chciało. Mama położyła mnie spać, przy pomocy chłopców skończyła pędzenieszystko zakończyło się pomyślnie. Tylko skutki tego